Mały Opiekun Zapomnianych Zwierząt
Był sobie raz mały osiołek, zrezygnowany i zobojętniały na wszystko. Przywykł już do zimna, przywykł do głodu, przywykł do batów, nauczył się bez skargi znosić wszystkie nędze i przykrości… tylko z jednym nie mógł się pogodzić: z nudną szarzyzną swego losu. „Panie Boże – mówił – żeby choć odrobina fantazji mogła rozjaśnić moje biedne życie małego Kłapoucha!” Ale wielki Pan Bóg był ogromnie zajęty Bardzo Ważnymi Sprawami! Cóż więc pozostało osiołkowi? Dalej ciągnąć za swój sznurek – w milczeniu.
A jednak… posłuchajcie! Oto pewnego zimowego wieczoru rozniosła się i przeleciała od podwórka aż do gołębnika – jakaś dziwna nowina.
– Co się dzieje? Co się dzieje? Kwa-kwa-kwa – zakwakały przez nos Kaczki.
A gruby, rudy Wół, nie przestając przeżuwać szczękami zabuczał:
– Co się stało? Mu-u-u-u-u!Co się stało?
Rozumiecie, że nic nie mogło bardziej uradować naszego Osiołka. Nadstawił uszu, aż stanęły mu dębem na łebku.
– Iha-ha! Iha-ha! Co się dzieje?
– Jakaś gwiazda! Kukuryku! – zapiał wielki czerwony Kogut.
– Phi! Jest o co robić tyle szumu! – prychnął Prosiaczek różowy i tłuściutki, który zawsze tylko myślał o jedzeniu. (Widzicie, nie był bardzo grzeczny!)
– Trzeba by najpierw zobaczyć! – usłyszał ostrą odpowiedź.
A gołąb siedzący na dachu oznajmił:
– Widzę dziwne poruszenie w całej okolicy. Grrruuu! Grrruuu! Jakiś niepokój ogarnął wszystkie stada. Jak okiem sięgnąć, od Doliny Paproci aż do Lasku Czterech Liści… Jest mróz, mróz, mróz. Tyle śniegu napadało w nocy, że blask oślepia oczy. Grrruuu! Grrruuu! O, słyszycie?!
– Co się dzieje? Co się dzieje?
– Całe niebo śpiewa!
– E… drwisz sobie z nas!… Trochę mniej poezji, ty tam na dachu!… Daj nam spać Gołąbku kochany!… Coś nam się chyba przyśniło… Nie, niech mówi, niech mówi! Mów dalej Gołąbku!
– Grrruuu! Grrruuu! Całe niebo śpiewa: CHWAŁA NA WYSOKOŚCIACH BOGU A NA ZIEMI POKÓJ LUDZIOM DOBREJ WOLI Grrruuu!
– A co, nie mówiłem, to wcale nie dla nas!
Ale właśnie w tej chwili uchyliły się wrota stajni… zapanowała wielka spłoszona cisza. A potem, ciche, cichuteńkie szepty:
– Anioł! Tyci, malusieńki Aniołek!
Rzeczywiście, na progu stał Aniołek i trzymał w przymkniętej rączce płomyk ognia jak złotą gwiazdę. Miał białe skrzydełka, białą sukienkę i włosy podobne do lśniących wiórek drewna poskręcanych w rudawe loczki… Zamknął starannie drzwi i powiedział:
– Pokój wam wszystkim – w tym siarczystym mrozie. – Potem powiesił płomyk ognia , który trzymał w ręce, na wielkim gwoździu na ścianie. Dały się słyszeć stłumione chrząknięcia, westchnienia, niewyraźne odgłosy. Ktoś stuknął kopytem, czyjś róg zawadził o żłób, słoma zachrzęściła pod nogami. I znowu zapanowało głuche milczenie. A tymczasem Aniołek z wielką powagą dotykał palcem drzwi, łańcuchów, kłódek, postronków – tak, aby nic już nie krępowało wolności. I wtedy stał się cud, bo cały świat stanął przed nimi otworem.
– Przyszedłem tu po was – rzekł Aniołek do wpatrzonych w niego słuchaczy. – Tak. Ale najpierw muszę wam coś wyjaśnić. Otóż może nie wiecie, że każda gwiazda ma swojego potężnego Archanioła. Ziemia ma swojego Cherubina. A ludzie, pomyślcie tylko, wszyscy ludzie mają, każdy dla siebie, swojego Anioła. Ale ja, czując się bardzo niegodny takich możnych panów, poprosiłem cichutko Pana Boga, by mi powierzył coś biednego i zagubionego… I On uczynił mnie Opiekunem Zapomnianych Zwierząt. Taka jest moja historia. I dlatego dzisiejszej nocy przyszedłem tu po was. Właśnie ja, a nie kto inny. Wędrowałem i wędrowałem od gwiazdy do gwiazdy, aby wyżebrać u nich odrobinę ich radości. I oto widzicie ją tu, zawieszoną na tym zardzewiałym gwoździu. Płonie jak ogień w mroku nocy. Wkrótce, gdy wyruszymy w drogę, będzie nas prowadzić. Bo dziś jest święto zwane Gwiazdką i hen, daleko stąd, czeka na was jeszcze inna radość…
– Nie bardzo rozumiem, co on mówi, i co to za jakaś nowa latarka – wyrzekł przez zęby Koń roboczy.
– To wszystko wymaga głębokiego namysłu – wolno żując mruknął Wół.
– Mu-u-u-u-u! Ja wiem, co to znaczy jarzmo – bo to jest na miarę mego rozumu. Ale dokąd prowadzi ta bruzda zagonu? Nie lubię niespodzianek.
A cóż na to Osiołek? Milczał jak urzeczony, bo czuł się ogromnie szczęśliwy: nareszcie czeka go jakaś zmiana w życiu! Toteż gdy wielkie wrota otwarły się na białą noc i na mróz – on właśnie wysunął się na czoło orszaku, tuż przy Aniołku z płomykiem gwiazdki w rączce. Za nim dreptały owce w wielkim zgiełku dzwonków – dzyń-dzyń-dzyń – potem stąpał Koń roboczy z podejrzliwą miną, dalej kroczył Wół wzruszając raz po raz ramionami, dla nadania sobie fasonu, za nim truchcikiem biegł Prosiaczek różowy i tłuściutki, kręcąc ogonkiem i brzydko prychając. Wiadomo, nie należał on do grzecznych prosiąt. Pierzasta, drobna gawiedź zamykała pochód: kury, kaczki i mrowie piskląt. A gołębie? O, te polatywały z jednej najwyższej gałęzi na drugą najwyższą gałąź – żeby tylko na wyprzódki wypatrzeć wszystko, co się dzieje na ziemi i na niebie. Ich ciepłe, płynne gruchanie unosiło się nad pustką tej lodowatej zimy.
– Grrruuu! Grrruuu! Noc jest pełna ruszających się światełek. Wszystko co żyje, przebudziło się. Tylko w zagrodzie „Na Wysokim Zrębie” spiczaste dachy sterczą w sennym marzeniu. Na widnokręgu snują się jakieś tęsknoty za nowym krajobrazem… O! Jak jasno świeci wielka gwiazda, tam… widzicie? Hen, w dali! A w dole pod nią, tuż przy ziemi, co to? Jakby druga gwiazda się zapalała… Grrruuu! Grrruuu!
– Czy te fruwające głośniki powiedzą nam w końcu dokąd maszerujemy? – wysapał Wół.
Nie wiadomo skąd padała odpowiedź:
– Do Betlejem!
– Nie znam! Nie słyszałem!
– Ale co będziemy tam robić – w Betlejem? – biegło to samo pytanie, powtarzane przez dzioby i dzióbki, pyski i pyszczki.
– Wielbić małe Dzieciątko w stajence, położone w żłobie, na wiązce siana.
– Siano? Mu-u-u-u! To już lepiej rozumiem!
– Stajenka! O, chciałbym być w stajence, bee, bee! – zabeczało Jagniątko. – Mam lodowate łapki!
Aniołek nic nie mówił, ale poczuł się dziwnie smutny. „Mój Boże – myślał sobie – co robić, by te wolno myślące łby i łebki zrozumiały Twoją cudowną tajemnicę?”
I wiecie, kto go pocieszył w tym smutku? Nasz Osiołek. Niezgrabnie przykusztykał do Aniołka i spytał nieśmiało:
– A to Dzieciątko w stajence – czy będę mógł je kochać?
– Kochać? O, tak! Ono tylko na to czeka!
– A czy będę mógł Mu służyć?
– Ależ tak! Oczywiście! Będziesz Mu służył.
– Jeśli tak, to bardzo się cieszę – stwierdził Osiołek i umilkł.
A Aniołek tak pomyślał sobie w głębi serca: „Ty jeden jedyny zrozumiałeś”.
Droga zaczęła się dłużyć, tak że nawet najbardziej swarliwe zwierzęta, znużone i zdyszane, zapomniały o kłótniach. Śnieg leżał gruby i puszysty, i głuszył kroki zwierząt. W powietrzu jedynym znakiem życia był furkot gołębich skrzydeł.
W końcu, wielka gwiazda, która od wymarszu wydawała się wciąż równie nieosiągalna dla naszych pielgrzymów – poczęła się zbliżać, rosnąć, aż wreszcie zastygła tuż nad nędzną stajenką.
– Uffff! Doszliśmy do końca zagonu – zarżał koń.
– Widywałem lepsze stajnie… taki szmat drogi ujść, by znaleźć taką lichotę! – wymamrotał Wół, zawsze bowiem pokrywał swe wzruszenie nadąsaną miną.
Ale oto młody człowiek wyszedł z szopy otwierając im szeroko drzwiczki. Weszli i zobaczyli Dzieciątko leżące w żłóbku. A Matka Jego czuwała nad Nim.
– Nigdy nie widziałem nic równie pięknego – westchnął Osiołek.
– Mu-u-u-u! – zamuczał Wół, ale trudno było zrozumieć, co miał na myśli.
Dzieciątko obudziło się i zaczęło płakać.
– Każda owieczka mogłaby dać Mu loczek swej wełny – zaproponował ktoś ze stada.
I wtedy, w te pędy, gołębie, kaczki i całe kurze bractwo zgodnie postanowiło ofiarować Mu najcieplejszy puch swojego pierza. Prosiaczek różowy i tłuściutki kręcił ogonkiem i prychał, ale tym razem z rozpaczy: nie miał ani miękkiej wełny ani piórek! Zlitował się nad nim Aniołek i razem obaj złożyli Dzieciątku w darze gwiazdkę z płomykiem ognia. Koń zgłosił gotowość przywiezienia zeschłego chrustu z lasu. Został tylko Wół i nasz Osiołek. Popatrzyli na siebie znacząco. Gdy przyszła na nich kolej, by przedefilować przed żłóbkiem – zatrzymali się i stanęli, jeden z prawej, drugi z lewej strony, w milczeniu kołysząc głowami przy każdym oddechu.
– Mu-u-u! – zamuczał Wół basem drżącym od czułości. – Ja mam tylko mój ciepły oddech, by Cię rozgrzać.
– A ja Cię kocham – dorzucił Osiołek, co znaczyło dokładnie to samo.
W ten sposób, wszystkie zwierzątka złożyły swój podarek, każde jak umiało, ze szczerego serca. I nagle poczuły ogromną, rozsadzającą je radość – i zdumiały się, bo wcale nie liczyły na taką nagrodę.
– Teraz zaczynam rozumieć słowa Aniołka, wieczorem, tam w naszej stajni – cicho powiedział Koń. I wszyscy potaknęli głowami.
Mały Opiekun Zapomnianych Zwierząt stał na boku, słaniając się ze zmęczenia, ale rozpierało go szczęście i bez goryczy myślał o długiej powrotnej drodze, w którą trzeba będzie wnet wyruszyć. Otworzył cichutko drzwiczki i dał znak ręką. Wszystkie zwierzęta jedne po drugich wychodziły ze stajenki, składając u progu ostatni, głęboki ukłon Dzieciątku, które już usnęło. Ale Wół nie zamierzał usłuchać polecenia Aniołka.
– Mu-u-u-u! Ja nie mam nic oprócz ciepłego oddechu. Czy godzi się odbierać to, co się raz dało? Dlatego zostaję tu. – I dalej kiwał w obie strony wielkim rudym łbem.
– Dwie podróże w ciągu jednej nocy – to trochę dużo – westchnął Osiołek. – Nie mówiąc o tym, że jestem tu potrzebny. No, zobaczcie, jeśli odejdę, mróz zacznie przenikać od tej strony, gdzie stoję, i Dzieciątko się zaziębi.
Aniołek milczał. Cóż chcecie, by odpowiedział? Wziął więc Konia za uzdę i ruszył w drogę, brnąc w śniegu, przy pierwszym sennym brzasku dnia.
I dlatego , dzieci kochane, począwszy od tej pierwszej Gwiazdki Bożego Narodzenia – po dziś dzień, widzimy w szopce, przy żłóbku, jak stoją po prawej stronie mały kłapouchy Osiołek, a po lewej gruby, rudy Wół.
Autor: Carmen Bernos de Gasztold