Krzysztof Roguski
Wyobraźnia jest bogata –
Łzy powstrzymać jej nie mogą!
Obojętnie jaką drogą
Idziesz na swój koniec świata.
1. PIERWSZE DNI LATA
Jeśli dwunastoletni Szymon coś już sobie postanowił to nie było już od tego odwrotu. Tak też było i tym razem, kiedy skończyła się szkoła i zaczęły długo oczekiwane wakacje. Nareszcie – bez żadnych konsekwencji! – Szymon mógł wstać o dowolnej porze dnia i robić to, na co miał tylko ochotę. Ach, co za wspaniałe uczucie!
Jego szczęście było o tyle większe, że za oknem sypialni na bezchmurnym, błękitnym niebie świeciło jaskrawo żółte słońce, a trawa na pobliskiej łące była wyjątkowo soczyście zielona. Ganiające się szaleńczo w powietrzu motyle; pszczoły delikatnie siadające na różnokolorowych kwiatach; mrowisko, w którym mrówki uwijają się jak w ukropie; gruchająca i lądująca na ciepłej ziemi synogarlica.
A wszystko współgrające ze sobą niczym w idealnie nastawionym zegarku. Czyż można wyobrazić sobie jeszcze bardziej bajeczny widok?
Szymon przystawił nos do szyby i westchnął głośno. Gdyby tylko mógł spełnić swoje najbardziej skryte marzenie… Spakować plecak i udać się w długą podróż na koniec świata.
Tak, jakże by to było wspaniałe! I w tej samej chwili na jego gładkiej twarzy pojawił się szeroki, szelmowski uśmiech… Więc dlaczego nie spakował jeszcze do plecaka wszystkich potrzebnych rzeczy?!
– Szymon! – Z kuchni na dole doleciał głos mamy. – Szymon, śniadanie!
I dopiero w tym momencie Szymon poczuł i usłyszał jak mocno i głośno burczy mu w brzuchu. Jego mama robiła najlepszą jajecznicę na świecie i Szymonowi pociekła ślinka na samą myśl, że za chwilę zje swoje ulubione śniadanie.
Nie pozwalając, aby mama wołała go po raz drugi, czym prędzej zszedł po schodach i udał się do kuchni. Jajecznica już czekała na talerzu, a do tego pełny kubek kakao. Spełnienie marzeń może jeszcze chwilę poczekać. Przecież nie można iść w świat o pustym żołądku!
– Wcześnie dzisiaj wstałeś – powiedziała mama z uśmiechem. – Zapomniałeś, że właśnie zaczęły się wakacje?
W tym czasie Szymon zjadł już połowę jajecznicy, którą popijał niesamowicie smacznym kakao. Siedział przy stole, na swoim stałym miejscu.
– Nie, mamo, nie zapomniałem – odpowiedział, przełknąwszy trzeci łyk kakao. – Pogoda jest piękna, szkoda czasu na sen.
Mama uważnie przypatrzyła się synowi.
– Nie wierzę, Szymon. Tobie jest szkoda czasu na sen?
Szymon zjadł jajecznicę, dopił kakao i posłał mamie jeszcze szerszy uśmiech.
– Tak, a co w tym dziwnego?
Mama wzruszyła ramionami.
– Nic, synku, nic – pogłaskała go po głowie. – Idę do pracy, bądź grzeczny. I nie zapomnij nakarmić Bosmana – założyła torbę na ramię, pocałowała Szymona w czubek głowy i wyszła z domu, zamykając za sobą drzwi.
Szymon umył w zlewie brudny talerz po jajecznicy i kubek po kakao, wytarł je ręcznikiem do sucha i schował do szafki. Następnie wrócił do swojego pokoju, otworzył szafę i zaczął zastanawiać się, co mogłoby mu się przydać w podróży.
2. POKÓJ SZYMONA
Pokój Szymona był dość przestronny, ale nie krył żadnych tajemnic. Ściany miały kolor lodów waniliowych, sufit był śnieżnobiały, a na podłodze leżał duży miękki dywan. Stary, drewniany zegar ścienny z wahadłem wybił godzinę dziesiątą. Przez uchylone okno doleciał śpiew ptaków i w Szymonie na nowo odżyło pragnienie wielkiej przygody.
Popatrzył na koło ratunkowe wiszące na ścianie obok niewysokiej witryny, w której stały książki przygodowe oraz statek w butelce – pamiątka przywieziona z zeszłorocznych wakacji. To właśnie wtedy Szymon postanowił, że za rok spełni swoje marzenie i ruszy na koniec świata.
3. BOSMAN
Chyba każda dziewczyna i każdy chłopak chcieli mieć kiedyś swojego psa, który byłby przyjacielem na dobre i na złe. Niestety, nie wszyscy rodzice godzą się na takiego przyjaciela, gdyż wiąże się to z ogromną odpowiedzialnością.
Na całe szczęście rodzice Szymona zgodzili się, choć nie tak wcale od razu i trzeba było ich prosić przez długi, długi czas. Bo z psem trzeba wychodzić na spacer bez względu na pogodę, trzeba go karmić, trzeba chodzić do weterynarza… no i kochać miłością bezgraniczną!
Bosman, pies rasy cavalier king charles spaniel, trafił do Szymona całkiem przypadkowo. Ot, pewnego dnia, kiedy Szymon jak zwykle wracał do domu ze szkoły, podszedł do niego mały pies, wyglądający jak pluszowy szczeniak.
Wygłodzony i szukający domu tak długo patrzył Szymonowi w oczy, aż ten postanowił go przygarnąć i przyprowadzić do domu. Szymon całą drogę zastanawiał się co na to powiedzą rodzice, ale przecież nie mógł zostawić takiego superowego pieska samego! To by było niegodne i najokropniejsze w świecie!
– Pies?! – Zawołali rodzice Szymona, kiedy zobaczyli pieska mieszczącego się w dwóch dłoniach.– Może zostać… prawda? – Szymon zrobił maślane oczy i przytulił pieska trochę za mocno, gdyż ten pisnął cicho.
Rodzice Szymona wymienili spojrzenia, ale nie chcieli się zgodzić. Byli pełni wszelkich obaw.
– Synku, czy ty wiesz, jaka to jest wielka odpowiedzialność? – Spytała mama.
Tata podrapał się po głowie.
– A kto zajmie się nim kiedy pójdziesz do szkoły? – Zapytał.
Szymon popatrzył na rodziców, później na pieska i pogłaskał go czule. Już myślał, że będzie musiał oddać go do schroniska…
– Pójdzie ze mną do szkoły – próbował wybrnąć.
Rodzice spojrzeli na siebie przerażeni.
– Wiesz, że to niemożliwe – powiedział stanowczo tata. – Psy tęsknią tak samo jak ludzie.
Niestety, tata Szymona miał całkowitą rację. Ale musiał być jakiś sposób, żeby zatrzymać pieska w domu. Musiał być jakiś sposób, żeby przekonać do tego rodziców…
– Dzisiaj nie podejmiemy z mamą decyzji – powiedział tata. – Piesek może zostać na jedną noc, jutro zobaczymy co dalej z nim zrobić.
Na twarzy Szymona natychmiast pojawił się szeroki uśmiech, piesek aż zapiszczał z radości.
– Jeszcze nie podjęliśmy z tatą decyzji – powtórzyła mama.
Ale Szymon wiedział, że już ją podjęli. Inaczej nie pozwoliliby, aby piesek został na jedną noc.
– A mogę wybrać mu imię? – Szymon popatrzył z nadzieją.
– Jeśli chcesz… – w głosie taty nie było ani trochę złości. – Ale to jeszcze nic nie znaczy…
Szymon popatrzył pieskowi głęboko w oczy, westchnął i po dłuższej chwili oświadczył:
– Niech będzie Bosman.
Jak nietrudno się domyślić, po kilku dniach Bosman został pełnoprawnym członkiem rodziny.
4. DLACZEGO DOROŚLI PRZESTAJĄ WIERZYĆ
Bosman faktycznie musiał być bardzo głodny, gdyż zjadł całą miskę jedzenia w tak ekspresowym tempie, że nawet Szymon przyglądał się temu rozdziawioną buzią. Co prawda miska Bosmana była mała, ale piesek nigdy wcześniej nie jadł z takim apetytem.
– Bosman, ty też tak się cieszysz na tę wyprawę? – Szymon wziął pustą miskę do ręki. To, że zabierze Bosmana ze sobą było oczywiste jak dwa razy dwa.
– Czy się cieszę? – Bosman zamerdał ogonkiem. – I to jeszcze jak!
Szymon popatrzył na psa. Nie… przesłyszał się. To niemożliwe. Z całą pewnością się przesłyszał…
Bosman usiadł na chłodnej, kuchennej podłodze.
– Co się stało? – Zapytał.
Szymon upuścił miskę, która z głośnym brzękiem upadła na podłogę i potoczyła się na środek kuchni. „Na pewno się przesłyszałem”, pomyślał znowu. Dotknął czoła, aby sprawdzić, czy oby przypadkiem nie ma gorączki. Nie miał, czoło było nawet chłodne.
– Ty mówisz? – Wydusił z siebie po dłuższej chwili zawahania.
– Jasne! – Bosman aż podskoczył w miejscu.
– To dlaczego nigdy nie słyszałem jak mówisz? – spytał Szymon podejrzliwie. Wciąż nie mógł w to wszystko uwierzyć.
Pies podszedł do miski, chwycił ją w pyszczek i podał Szymonowi.
– Być może dlatego, że nie chciałeś. Albo dlatego, że w pobliżu zawsze są twoi rodzice. Wiesz… dorośli nie wierzą w wiele rzeczy…
Z tym Szymon zgodził się w pełni.
– Ale dlaczego dorośli przestają wierzyć?
– Bo się boją – Bosman popatrzył Szymonowi prosto w oczy. – Po prostu się boją.
Boją się? Szymon zmarszczył czoło. Zawsze mu się wydawało, że dorośli niczego się nie boją. A przynajmniej, że nie boją się wierzyć…
– Ale mój tata jest bardzo odważny! – Zaprotestował.
Bosman zamerdał wesoło ogonkiem.
– Z pewnością. Ale tutaj chodzi o nieco inny rodzaj wiary.
Szymon znów przestał rozumieć.
5. W DROGĘ!
Pomimo że pobliska łąka była głównym widokiem z okna szymonowego pokoju, to okazało się, że chłopiec nie zna jej tak dobrze jak przypuszczał. Z okna łąka wydawała się równa i jednostajnie zielona, a w rzeczywistości okazała się pełna niespodzianek i sięgająca hen hen – aż po horyzont.
W wysokiej trawie Bosman z pewnością zgubiły się w mgnieniu oka, więc cały ten czas siedział w plecaku Szymona i rozglądał się uważnie po okolicy. W pewnym momencie usiadł mu nawet na nosie kolorowy motyl, ale zaraz odfrunął za innym motylem.
– Jesteś pewien, że dobrze idziemy? – Spytał Szymona i o mało nie wypadł z plecaka, gdy chłopiec potknął się o dołek.
– Tak – odparł Szymon, nie zatrzymując się i nie zwalniając kroku. Przypadkowo otarł dłonią o wysoką pokrzywę i syknął z bólu. – Aj! Muszę bardziej uważać.
Po krótkim czasie trawa zdawała się być coraz wyższa i teraz sięgała chłopcu nieco powyżej kolana. Na dodatek skądś dolatywał dziwny, intensywny zapach, którego Szymon nie mógł jednak w żaden sposób rozpoznać. Bosman także nie wiedział skąd ten dziwny zapach pochodzi.
Nie zastanowiło ich także to, że droga przez łąkę trwała i trwała bez końca. W pewnym momencie nawet wydawało się, że chłopiec z psem w plecaku idą w miejscu, jakby znajdowali się na ogromnej bieżni. Uczucie to jednak wkrótce minęło i wszystko jakby wróciło do normalności.
Wtem padł na nich duży, rozłożysty cień. Szymon podniósł głowę i dostrzegł Sokoła zataczającego kręgi powietrzne. Sokół pięknie prezentował się na błękitnym niebie. W końcu zniżył lot i wylądował tuż przed Szymonem. Chłopiec popatrzył na ptaka z zaciekawieniem.
– Nigdy was tu wcześniej nie widziałem – powiedział Sokół z obawą w głosie. Z bliska wyglądał jeszcze dostojniej.
Szymon ukłonił się grzecznie.
– Bo nigdy jeszcze tutaj nie byliśmy – odpowiedział. – To znaczy na tej łące byłem nie raz, nie dwa, ale po raz pierwszy udało mi się zajść tak daleko. Jestem Szymon, a to Bosman.
Sokół przyjrzał się wędrowcom jeszcze uważniej. Czuł, że się zgubili, że idą w złym kierunku, ale nie zdążyli jeszcze tego zauważyć. W jego oku pojawił się dziwny błysk.
– A skąd idziecie, jeśli można wiedzieć?
Szymon odwrócił się i wskazał palcem dom. A przynajmniej miejsce, w którym stał jego dom, gdyż teraz nie było po nim śladu. Chłopiec zmartwił się. Nie przypuszczał, że zaszli z Bosmanem aż tak daleko. Jednak po chwili uczucie niepokoju znikło.
– Z domu – odparł z uśmiechem. – Idziemy z domu.
Sokół, dzięki swojemu wzrokowi, bez trudu dostrzegł dom Szymona i Bosmana. I zaniepokoił się jeszcze bardziej.
– To dziwne… Znam dobrze tę okolicę, ale was i wasz dom widzę po raz pierwszy. A twoi rodzice? Szymona znów ogarnęło uczucie niepokoju, które minęło tak szybko jak poprzednim razem.
– Są w pracy. A ja mam wakacje i postanowiłem zrobić sobie wycieczkę, na którą zabrałem Bosmana.
– A jaki jest cel waszej wycieczki? – Dopytywał Sokół.
– Zawsze chciałem dojść na koniec świata. Ale nie wiem, czy dobrze idziemy.
– Nie wzięliście ze sobą mapy?
Szymon zarumienił się ze wstydu. Jak mógł zapomnieć o czymś tak oczywistym…
– Zapomnieliśmy – wycedził przez zęby. – Ale może ty, Sokole, znasz właściwą drogę?
Sokół pokręcił głową.
– Niestety, znam tylko tę łąkę. Żyję tutaj i nie opuszczam jej granic. Niedługo łąka się skończy, być może dalej spotkacie kogoś, kto wskaże wam drogę. Mogę zadać ostatnie pytanie?
Szymon wzruszył ramionami.
– Oczywiście.
– Dlaczego właśnie koniec świata?
– Bo nie wiadomo, co za nim jest.
Sokół rozłożył skrzydła.
– W takim razie życzę wam powodzenia – powiedział i wzbił się lekko w powietrze.
6. PIERWSZY TRUDNY WYBÓR
Szli łąką jeszcze przez jakiś czas, zanim wyszli na szeroką, udeptaną ścieżkę. I mimo że przeszli już tyle drogi, Szymon nie czuł wcale zmęczenia. Zupełnie jakby przeszedł z jednego pokoju do drugiego.
Wysoka trawa została za nimi, więc Bosman mógł śmiało wyskoczyć z plecaka i pójść na swoich krótkich łapkach. Merdał ogonkiem z zadowolenia, gdyż w plecaku zaczęło mu się już nudzić, poza tym siedząc w plecaku nie widział drogi z przodu. Przebierał przy tym szybko łapkami i szorował nosem po ziemi, starając się rozpoznać jakiś znajomy zapach. Ale nic z tego. Szymon rozglądał się dookoła z wrażeniem, że już kiedyś szedł tą ścieżką, ale nie był tego do końca pewien.
Na błękitnym niebie pojawiły się pojedyncze, niegroźne obłoki. Delikatny wiatr zrobił się nieco mocniejszy, ale nie wzbudziło to w Szymonie żadnych podejrzeń.
Szli obok siebie w milczeniu, podziwiając okolicę. W pewnej odległości po prawej stronie rozciągał się gęsty las, po lewej rozległa przestrzeń zdawała się nie mieć końca. Mimo wszystko coś kazało im się trzymać ścieżki i pod żadnym pozorem nie zbaczać z niej.
Jedno tylko było zastanawiające. Pustka. Odkąd pożegnali się z Sokołem, nie spotkali na drodze nikogo innego. Szymon nawet zaczął tracić pewność siebie i w duchu rozmyślał, czy nie lepiej byłoby wrócić, dopóki nie zaszli z Bosmanem za daleko. A może właśnie zaszli za daleko? Może już nie było odwrotu? Tak czy inaczej szli przed siebie. Nie mogli się przecież teraz wycofać i poddać się w takim momencie. To zwyczajnie nie wchodziło w grę.
I wtem zatrzymali się na rozwidleniu. Szeroka ścieżka dzieliła się w tym miejscu na dwie węższe, ale równe ścieżki. Jedna z nich prowadziła lekko w lewo, druga na wprost.
– I co teraz? – Spytał Bosman. Jego czuły nos był kompletnie bezużyteczny.
Szymon popatrzył na obie ścieżki i podrapał się po głowie. Coś mu mówiło, że obie zawiodą ich do celu, ale różnymi sposobami. Wybór tylko z pozoru był łatwy.
– Nie wiem – pokręcił głową. – Jednak Sokół miał rację. Szkoda, że nie zabraliśmy ze sobą mapy. A twój psi nos niczego nie wyczuwa?
Bosman jeszcze raz spróbował, ale i tym razem nic z tego. Szymon westchnął ciężko i zacisnął dłonie w pięści. Wymamrotał pod nosem jakąś wyliczankę i ruszył ścieżką na wprost.
7. OGRODNIK I JEGO STARA CHATA
Wkrótce niebo zasnuły grube, ciężkie chmury. Gdzieś w oddali nawet błysnął piorun, ale nie było słychać żadnego grzmotu. Nagły poryw wiatru zmierzwił Szymonowi włosy. Bosman postanowił wejść z powrotem do plecaka, przeczuwając swym psim zmysłem pogorszenie pogody na bardzo, bardzo złą.
– Ciekawe dokąd zajdziemy tą ścieżką – pomyślał głośno Szymon uklęknąwszy na jedno kolano, aby Bosman mógł swobodnie wskoczyć do plecaka.
– Mam wrażenie, że niedługo się o tym przekonamy – Bosman ziewnął przeciągle.
Na szczęście dla nich ścieżka nie była wcale trudniejsza od poprzedniej. No, może było na niej nieco więcej dziur i wybojów, ale i tak szło się nią całkiem dobrze.
Kolejny podmuch wiatru nie tylko znowu zmierzwił Szymonowi włosy, ale i spowodował nagłe wzdrygnięcie całego ciała. Tym razem piorun rozbłysnął zdecydowanie bliżej i rozległ się stłumiony pomruk dalekiego grzmotu.
– Wydaje mi się, że powinniśmy poszukać jakiegoś schronienia – Szymon podrapał się po czubku głowy. – Nadciąga potężna burza.
Bosman skulił się na te słowa i zaskamlał. Nie lubił burzy, bał się jej i zawsze uciekał w najdalsze miejsce, które zdawało mu się najlepszą kryjówką. Najczęściej była to dziura między kanapą a ścianą w ich przytulnym salonie. Teraz musiał mu wystarczyć ciasny plecak.
– Nie lubię burzy – powiedział po raz tysiąc pierwszy, choć Szymon usłyszał to pierwszy raz.
Chłopiec sięgnął do kieszeni i wyciągnął małe ciasteczko w kształcie kostki. Ulubiony przysmak Bosmana. Wyciągnął rękę do tyłu i trafił ciasteczkiem prosto do pyszczka psa.
– Teraz lepiej?
Bosman schrupał ciasteczko i w mig zapomniał o nadciągającej burzy. Ledwie połknął ostatnie okruszki, a jego oczom ukazał się niespodziewany widok. Po prawej stronie ścieżki pojawiła się stara, z pozoru zaniedbana chata. Miała szare ściany i słomiany dach, okna z drewnianymi okiennicami, a z komina unosił się cienki pasek dymu. Prowadziła do niej osobna, bardzo wąska ścieżka.
– Ciekawe kto tam mieszka – Szymon zatrzymał się. Zrobił daszek z dłoni i przyłożył do czoła.
– Chyba nie chcę wiedzieć – zatrząsł się Bosman.
Szymon uśmiechnął się szeroko.
– Nie bądź taki strachliwy. W końcu jesteś psem, prawda?
– To nie ma znaczenia kim jestem – fuknął Bosman. – Każdy się czegoś boi.
Szymon pokiwał głową.
– Widzę Bosman, że jesteś o wiele mądrzejszym psem niż sądziłem. Naprawdę.
Na te słowa Bosman o mało nie pękł z dumy.
– Cieszę się, że mnie doceniasz.
Kiedy podeszli bliżej, stara chata nie wydawała się już taka przerażająca. Jedyne, co ich zdziwiło to uchylone drzwi. Ktoś zapomniał je zamknąć, czy otworzył je silniejszy podmuch wiatru? Podeszli do okna, aby zajrzeć do środka, ale nie zauważyli nikogo. Wyglądało na to, że chata jest opuszczona, ale od całkiem niedawna, ponieważ wszystko było świeże i zadbane.
Nie odważyli się wejść do środka, ale za to obeszli chatę i znaleźli się w najpiękniejszym ogrodzie jaki kiedykolwiek widzieli. Równe grządki, wielokolorowe kwiaty, które nagle zwiędły i w ogóle wszystko zrobiło się szare. Tabliczka pod nogami informowała: JEDNA CHWILA TO MILION NADZEI.
– O, jak miło! Nareszcie jacyś goście! – Głos z tyłu wybuchł ogromną radością.
Kiedy Szymon się odwrócił, zobaczył przed sobą dziwnego, niewysokiego staruszka. Uśmiechał się i przyglądał nowo przybyłym gościom.
– Przepraszamy, zabłądziliśmy, już sobie idziemy – Szymon ukłonił się i ruszył z powrotem.
– Ależ nie przeszkadzacie – staruszek pomachał rękami. – Już dawno nikt do mnie nie zawitał. Większość skręca na rozstaju w lewo, więc zmuszony jestem do samotności.
Szymon zmarszczył brwi.
– Przykro mi… Ale kim właściwie jesteś?
Staruszek odkaszlnął kilka razy.
– Jestem Ogrodnikiem. Witajcie w moim ogrodzie – wykonał zamaszysty gest ręką.
Ośmielony Bosman wyskoczył z plecaka i ze zdziwieniem spojrzał na Ogrodnika.
– Ale dlaczego nikt tutaj nie zagląda? – Dociekał Szymon.
Ogrodnik westchnął głęboko.
– Ludzie już tacy są. Przeważnie wolą iść główną drogą. Albo boją się zaryzykować.
Szymon dopiero teraz dostrzegł, że dłonie Ogrodnika są wytarte, mocno spracowane. Ludzie boją się zaryzykować… To już druga rzecz, której ludzie się boją…
Za plecami Ogrodnika zabłysła błyskawica, której zawtórował głośny grzmot.
– Za chwilę rozpada się na dobre – oznajmił Ogrodnik, jakby to była tutaj najzwyklejsza rzecz ze wszystkich. – Jeśli się nie spieszycie to zapraszam, przeczekajcie burzę w mojej chacie.
I faktycznie. Ledwo weszli do chaty, z nieba lunął rzęsisty deszcz. Wyglądało na to, że burza potrwa jeszcze dłuższy czas, ale Szymonowi i Bosmanowi nigdzie się nie spieszyło.
Stara chata okazała się być stara tylko z zewnątrz. Wewnątrz nie była wcale nadzwyczajna, a Szymon pomyślał nawet, że bardzo przypomina jego własny dom. Nie wiedział co, ale było tutaj coś, co sprawiało, że miał wrażenie, iż zna jej każdy kąt i każdą jej tajemnicę.
Myśl ta siedziała głęboko w tyle głowy i nie dawała Szymonowi spokoju. I nagle zapragnął wyjść z tej chaty i ruszyć w dalszą drogę. Wziął Bosmana na ręce i bez pożegnania wyszedł na zewnątrz.
Gdyby się obejrzał, zobaczyłby promienny uśmiech oraz ulgę Ogrodnika.
8. PRZEZ LAS
Nie zdziwiło go, że z chwilą wyjścia z chaty przestał padać deszcz i wyszło piękne słońce. Ba, nawet nie było śladu po jakimkolwiek deszczu, nie mówiąc o burzy. Bosman, który teraz szedł obok Szymona, także nie zwracał na to najmniejszej uwagi.
Wrócili do głównej ścieżki i ruszyli dalej przed siebie. Po jakimś czasie doszli do skraju starego lasu.
– To dziwne – westchnął Szymon. – Z daleka wcale nie było widać żadnego lasu. Miejmy nadzieję Bosman, że nie zabłądzimy…
Piesek przytknął nos do ziemi.
– Spokojnie – powiedział po chwili. – W razie czego mój nos nas poprowadzi – dorzucił dumnie.
I ruszyli. Jak się okazało las był w głównej mierze olchowy, gdyż teren zrobił się podmokły, a nawet bagienny i w ogóle trudniejszy do pokonania. Na dodatek panował tutaj lekki półmrok, ponieważ rozłożyste konary drzew nie przepuszczały zbyt wiele promieni słonecznych.
Szymon i Bosman zaczęli się nawet zastanawiać, czy idą w dobrym kierunku, ale przecież szli na koniec świata, a na koniec świata mogły prowadzić najróżniejsze ścieżki, kryjące najróżniejsze tajemnice.
Szli i szli, znowu mając to dziwne uczucie, że idą w miejscu. Wszystko wokoło wydawało się takie same, wszystkie drzewa były wręcz identyczne. I to uczucie, kiedy z każdym krokiem las wydaje się coraz rzadszy, a w oddali widać lekki prześwit… Marne złudzenie i zgubne wrażenia…
Trudno powiedzieć ile czasu trwało zanim doszli do prawdziwego wyjścia z lasu. Według Szymona były to całe wieki, według Bosmana jeszcze dłużej. Tak czy owak udało im się przejść przez las i nie zgubić drogi. O dziwo, znów znaleźli się na tej samej ścieżce, która wprowadziła ich do lasu.
Blask słońca był nagły i oślepiający. Dopiero po jakimś czasie, kiedy oczy znów przyzwyczaiły się do ostrego światła, mogli ruszyć w dalszą drogę.
9. KILKA MĄDRZEJSZYCH SŁÓW
Wpatrywali się w las i zastanawiali jak to było możliwe. A im dłużej się wpatrywali i im dłużej się zastanawiali, tym trudniej było im znaleźć rozwiązanie.
– Najwidoczniej są takie sytuacje, które trzeba przyjąć takimi jakie są – stwierdził Szymon. – Nawet wtedy, gdy są one niezrozumiałe i trudne do zaakceptowania.
– Albo niespodziewane – dorzucił Bosman, który przypomniał sobie, że zostawił kość zakopaną niedaleko domu. Ile by dał, aby móc po nią teraz wrócić…
Niebo znów było błękitno niebieskie i napawające optymizmem. Już chcieli ruszać dalej, gdy nagle coś przykuło uwagę Szymona. Pod starą, wysoką olchą leżał zegarek z brązowym paskiem.
Kiedy Szymon go podniósł okazało się, że zegarek nie działa. Zatrzymał się dokładnie na godzinie 10:10. Czyżby miało to jakieś znaczenie? Szymon pokręcił malutkim pokrętłem, ale wskazówki zegarka ani drgnęły.
– Podobny zegarek ma mój tata – powiedział półszeptem. – Skąd się tu wziął?
Bosman przyjrzał się Szymonowi.
– Myślisz, że wskazuje dobrą godzinę?
Chłopiec wzruszył ramionami i założył zegarek na lewy nadgarstek. Przez dłuższą chwilę przyglądał mu się jak zamurowany.
– Nawet zepsuty zegarek dwa razy pokazuje dobrą godzinę. Pytanie tylko, czy może się nam do czegoś przydać?…
Bosman zamerdał wesoło ogonkiem.
– Nie wiem, ale zawsze jest na to jakaś nadzieja.
– Racja – Szymon pokiwał głową i z uśmiechem przyjrzał się zegarkowi. Działał czy nie, miał w sobie coś niezwykłego.
– Szymon, popatrz! – Zawołał Bosman. – Tam!
Kiedy chłopiec się odwrócił, zobaczył duży balon z wiklinowym koszem. Pamiętał, jak mama czytała mu pewną podróżniczą książkę, w której był dokładnie taki sam balon. Jego oczy rozpromieniły się jeszcze bardziej.
Za to Bosman wcale nie wyglądał na zadowolonego.
10. CO WIDAĆ Z GÓRY
Kilka krótkich języków ognia rozgrzało czaszę i balon uniósł się w powietrze. Co dziwne leciał sam, nie potrzeba było nim sterować. Pozostawała tylko nadzieja, że leciał w dobrym kierunku.
Szymon wprost nie mógł się nadziwić, że z góry widać aż tyle. Nigdy wcześniej nie leciał ani balonem, ani samolotem. A widok był wspaniały! Lecieli wzdłuż ścieżki, spokojnym i jednostajnym lotem. Nie było żadnych niespodziewanych podmuchów wiatru. Balon po prostu sunął po niebie, a widoki na dole zmieniały się powoli.
Niestety, Bosman w najmniejszym stopniu nie podzielał entuzjazmu Szymona i całą podróż balonem spędził w plecaku. Ale cóż było się dziwić? Był przecież tylko małym pieskiem, który nigdy nie stał wyżej niż na swoich czterech łapach. Na nich czuł się pewnie i nie miał potrzeby podziwiania świata z wyższej perspektywy.
Być może to jedyna taka okazja? Właśnie przelatywali nad wielkim polem czerwonych maków, takim samym, o którym kiedyś czytał mu tata. Było tak samo czerwone i tak samo niezwykłe. Nieskończenie wielkie pole czerwonych maków. Było naprawdę wielkie, bo lecieli już nad nim nie wiadomo jak długo, a końca wciąż nie było widać.
I nagle balon skręcił w lewo. Zaczęli oddalać się od głównej ścieżki i od pola czerwonych maków. A stało się to równocześnie z tym, gdy Szymon pomyślał, że już znudził się tym widokiem i chciałby zobaczyć coś naprawdę niezwykłego. Więc balon leciał sam, ale Szymon mógł nadawać mu kierunek myślami!
– Bosman, popatrz na to! – Krzyknął z radości, ale piesek tylko zamerdał ogonkiem i zapiszczał.
Właśnie lecieli tuż obok ogromnego wodospadu. Na jego środku, tuż nad wzburzonymi i spienionymi wodami, powstały trzy tęcze! Trzy piękne tęcze, jedna nad drugą.
– Potrójna tęcza! – Szymon znowu krzyknął, o mało nie wypadłszy z kosza. Jeszcze nigdy nie widział potrójnej tęczy.
Jednak po chwili zaczęli oddalać się od wodospadu i wrócili nad ścieżkę. Balon powoli zaczął opadać na ziemię i Szymon poczuł wielkie rozczarowanie. Sądził, że dolecą z Bosmanem na koniec świata, że balon zaniesie ich tam, gdzie tylko będą chcieli.
Niestety, po kilku minutach balon osiadł delikatnie na środku ścieżki, mimo starań Szymona, nie uniósł się już po raz drugi w powietrze.
– No, trudno…- westchnął Szymon. Chodź Bosman, znowu musimy iść pieszo.
Na te słowa Bosman wystrzelił z plecaka jak z procy.
– Nareszcie! Już myślałem, że spędzimy w tym balonie resztę podróży – westchnął z ulgą i podskoczył w miejscu, aż Szymon zaśmiał się w głos na ten widok.
– Cha, cha, cha!- Śmiał się, podskakując razem z Bosmanem. – Jeszcze nie widziałem cię w tak dobrym humorze! Cha, cha, cha!
– My psy mamy dużo tajemnic przed ludźmi! – Bosman nie przestawał podskakiwać. – To ludzie nie chcą ich odkrywać.
11. DRUGI TRUDNY WYBÓR
Te śmiechy i krzyki unosiły się z echem jeszcze przez pewien czas, podczas którego szli znowu do przodu, zdani tylko na siebie nawzajem i o niebo szczęśliwsi niż dotychczas. A idąc tak zajęli się rozmową, przekomarzaniem się i prześciganiem się, kto ma akurat więcej racji… gdy nagle tuż przed nimi pojawił się drewniany most i ogromna przełęcz.
Przełęcz miała dobrych kilkanaście metrów głębokości i kilkanaście metrów szerokości. A najgorsze było to, że mostek był tak wąski, że z ledwością można było nim przejść.
– Co teraz? – Spytał Bosman z niepokojem.
Szymon stanął na krawędzi i spojrzał w dół. Na dnie przełęczy płynęła wąska, płytka rzeczka. Nie chciał nawet myśleć, co by było, gdyby ktoś tam wpadł… Dopiero teraz przydałby się balon…
– Jest mostek – odpowiedział bez przekonania. – Musimy spróbować nim przejść. Na pewno nam się uda, zobaczysz, Bosman.
Ale piesek nie był tego do końca pewny. Bał się zrobić choćby najmniejszy kroczek naprzód…
– No, nie wiem… – pokręcił głową. – Ten most nie wygląda zbyt solidnie.
Szymon zacisnął usta.
– Wiem, ale nie mamy wyboru. Musimy nim przejść. Przecież teraz się nie wycofamy.
Po raz kolejny w Bosmanie odezwał się jego strachliwy charakter. W porządku, może i nie był zbyt odważny, ale za to miał wiele innych cech, nawet godnych pozazdroszczenia. Na przykład miał… miał… miał doskonałą pamięć! Albo miał… miał… miał wyczulony węch! Każdy ma coś, w czym jest dobry i naprawdę nie powinno się na te cechy licytować. Lepiej się nimi z kimś uzupełniać…!
– A możemy się nad tym zastanowić? – Bosman wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu. No proszę, a jednak psy potrafią się uśmiechać! – Wiesz, Szymon… bo ja mam lęk wysokości, nie wiem czy wiesz…
–Oj, przestań! – Szymon przewrócił oczami, wziął Bosmana na ręce i ostrożnie ruszyli przez most.
– Czy ty na pewno wiesz, co robisz? – Spytał Bosman, gdy Szymon postawił jedną nogę na mostku.
Jaka by nie była odpowiedź, było już za późno. Ruszyli. Szli drewnianym, lekko chyboczącym się na boki mostkiem. A przejście nim trwało dłużej niż cała dotychczasowa podróż. Przynajmniej tak się wydawało Bosmanowi. Trwało ile trwało, ale ostatecznie udało im się i stanęli po drugiej stronie przełęczy.
Widoki były tutaj nie tyle piękniejsze, co zwyczajnie zupełnie inne. Tabliczka w kształcie strzałki informowała:
TO JEDYNY SŁUSZNY WYBÓR
– Nareszcie jakieś ułatwienie – ucieszył się Szymon, stawiając Bosmana na ziemi.- A przy okazji brzmi optymistycznie.
Bosman rzucił wzrokiem na napis.
– Tak, bardzo – i ruszył do przodu na swoich krótkich łapkach.
I wszystko było w jak najlepszym porządku, dopóki nie trafili na kolejny drogowskaz w kształcie strzałki:
TO JEDYNY SŁUSZNY WYBÓR
A tych strzałek było tak dużo, że jedna zasłaniała drugą. Ścieżek również była nieskończona ilość.
– Którędy teraz? – Bosman usiadł na soczyście zielonej trawie. Tak soczystej, że bał się, iż pobrudzi się świeżą zieloną farbą. Wstał i upewnił się, że nadal jest czysty.
Szymon podrapał się po czubku głowy.
– Gdybym ja to wiedział…
Tak, wybór istotnie nie należał do najłatwiejszych. Stali tak naprawdę długo i nie doszli do żadnego rozwiązania tej zagadki. Stali tak i zastanawiali się, ale nic z tego zastanawiania się nie wynikło.
– Może powinniśmy się rozdzielić? – Pomyślał głośno Szymon.
– Ale w tej gęstwinie ścieżek nigdy się nie odnajdziemy… – zasmucił się Bosman. Miał rację. Ścieżek była taka ilość, że kręciło się w głowie od samego patrzenia.
– Więc co proponujesz? – Szymon popatrzył na pieska. Już sam nie miał pomysłu…
– A może to jest prostsze niż nam się wydaje? – Rzucił niespodziewanie Bosman.
Szymon zmarszczył czoło.
– Co masz na myśli?
– To, że jedyny słuszny wybór to taki, który sami sobie obierzemy – Bosman poczuł, że powiedział coś, co miało głęboki sens. Coś co mogło ich uratować.
Szymon pomyślał i doszedł do wniosku, że to może faktycznie być prawda. Ścieżek jest dużo, ale obojętnie jaką wybiorą, będzie ona tym jedynym słusznym wyborem, którym należy podążać. Bo to będzie ich wybór.
– To co? – Szymon uśmiechnął się szeroko. – Którą ścieżkę wybierasz?
12. O CZYM WARTO PAMIĘTAĆ
Ścieżka, którą poszli, prowadziła wzdłuż przepaści raz zbliżając się do jej krawędzi, raz się oddalając. Szum wody pobliskiego wodospadu był być może nieco zbyt głośny, ale nie przeszkadzał w zebraniu myśli. I nagle Szymon poczuł ogromną tęsknotę za domem, za rodzicami…
Dziwne bicie serca przypomniało mu wszystkie radosne chwile, których doświadczył w swoim niezbyt długim życiu. A dzięki rodzicom było ich tyle, że wystarczyłoby jeszcze dla dwóch takich chłopców jak Szymon.
Wszystkie te chwile przeskakiwały teraz jedna przez drugą, bo każda chciała być tą najważniejszą, ale Szymon wiedział, że wszystkie były jednakowo ważne, bo jedna taka chwila prowadziła do drugiej. Odruchowo spojrzał na zegarek i dostrzegł, że wskazówka sekundowa chodzi po tarczy… ale w przeciwną, lewą stronę.
Co dziwne, wcale go to nawet nie zafrapowało. Po prostu zwyczajnie dalej szedł do przodu.
13. NIESPODZIANKA
Bosman przeczuwał, że niedługo stanie się coś wyjątkowego. Nie umiał powiedzieć, co by to mogło być, ale wiedział, że to coś będzie miało poważne skutki. Czy dobre, czy złe – to miało się właśnie dopiero okazać.
Wkrótce ścieżka odbiła w lewo i oddaliła się od przepaści. I nagle znowu okolica wydała się Szymonowi niepokojąco znajoma. Niepokojąco, gdyż znajdowali się wiele kilometrów od domu i raczej niemożliwym było, aby wrócili w rodzinne strony.
Znajdowali się wiele kilometrów od domu… Czyli dokładnie gdzie? Jak bardzo Szymon chciał znać odpowiedź na to pytanie… Zaczynając podróż nie przypuszczał, że koniec świata może być tak daleko… Owszem, do przejścia był ogromny szmat drogi… ale żeby aż taki? Nie, chyba coś mu się jednak musiało pomylić…
Przed wyruszeniem w drogę nie zorientował się nawet, gdzie tego końca świata szukać i jak długo się doń idzie… A może szli w kółko? Albo w ogóle idą w całkiem przeciwnym kierunku… Nie, przecież ten drogowskaz dokładnie wskazywał…
W takim razie skąd te wątpliwości? Skąd uczucie, że znajdują się blisko domu?… Coraz więcej wątpliwości męczyło Szymona i coraz bardziej naprawdę miał ochotę wrócić do domu.
I nagle stało się coś całkiem niespodziewanego. Nad ich głowami roziskrzyły się miliardy gwiazd. Jedne świeciły mocniej, inne słabiej, ale tworzyły taki festiwal, że Szymon i Bosman stanęli w miejscu, aby się mu dokładniej przyjrzeć.
Niektóre z tych gwiazd spadały szerokim łukiem po niebie, a jedna z nich dosłownie spadła tuż pod nogami Szymona.
– To ci niespodzianka! – Krzyknął Szymon i podniósł z ziemi małą bryłkę. Mieniła się odcieniami zieleni i wręcz hipnotyzowała. – Piękna!
Bosman przyjrzał się zielonej bryłce z nieba, ale nie zauważył w niej niczego szczególnego. Czyżby tego dotyczyło jego przeczucie?
– Chcesz to zabrać? – Spytał z powątpiewaniem w głosie.
Szymon dokładnie i wnikliwie obejrzał cudowne znalezisko i schował je do kieszeni.
– Kto wie, może nam się przyda.
Bosman miał jednak poważne wątpliwości.
– Kawałek zielonej bryłki? Do czego?
Szymon wzruszył ramionami.
– Chociażby do tego, aby mieć ją jako pamiątkę.
Bosman pokręcił głową.
– Jednak ludzie to dziwne stworzenia. Musicie mieć bardzo słabą pamięć, skoro potrzebujecie rzeczy, aby przypomnieć sobie to, co było dawno temu.
– Pamiątki to część wspomnień – Szymon poczuł jak bryłka w kieszeni lekko pulsuje. – Wy, psy, nigdy tego nie zrozumiecie…
Bosman po raz kolejny pokręcił głową.
14. CORAZ BLIŻEJ
Pogoda zepsuła się tak niespodziewanie, że Szymon i Bosman nie zdążyli się schować na czas i przemokli do suchej nitki zanim znaleźli schronienie pod rozłożystą koroną wysokiego dębu.
– Tutaj będziemy bezpieczni – powiedział Szymon, usiadłszy na niewielkim skrawku suchej ziemi. Bosman położył się tuż pod jego nogami.
Nie wyglądało na to, aby ta ulewa miała się szybko skończyć. Na szczęście tym razem nie było burzy i mogli schować się pod drzewem.
– Ciekaw jestem ile drogi zostało, aby dojść na koniec świata – westchnął Bosman, znów przypomniawszy sobie kość zakopaną niedaleko domu.
Deszcz głośno szumiał i uderzał w liście drzew. Szymon zamknął oczy, lecz nie odniosło to żadnego skutku. Nadal siedzieli pod dębem, nadal padał rzęsisty deszcz, nadal byli w drodze na koniec świata i nadal nie wiedzieli kiedy tam dojdą. Choć Szymon miał nadzieję, że coś się nagle odmieni, to nie zmieniło się nic.
– Ja też… – powiedział i wolno otworzył oczy. – Chyba powinniśmy ruszyć dalej…
Bosman uniósł głowę ze zdziwienia.
– W tę ulewę?
– Nic nam nie będzie, nie zmokniemy.
I faktycznie. Kiedy ruszyli w dalszą drogę deszcz wciąż lał jak z cebra, ale tym razem Szymon i Bosman nie zmokli ani trochę. Zupełnie jakby ktoś otworzył nad nimi gigantyczny parasol. Krajobraz dookoła był kompletnie rozmazany, więc trzymali się jedynie ścieżki, którą szli od dłuższego już czasu.
– O, rety! – Krzyknął Szymon. Zegarek na jego ręku najpierw zatrzymał się, a po chwili wskazówki zaczęły kręcić się we właściwą stronę. – Ciekawe, co to może oznaczać…
Bosman także nie miał żadnego pomysłu, więc ruszyli dalej. Z tym, że okolica stawała się coraz bardziej znajoma.
– Pamiętam te drzewa – powiedział Szymon, wskazując ręką pobliskie olchy. – I tamte domy także…
Bosman też sobie wszystko przypomniał, ale jego psi nos nie działał tak jak powinien. Mimo to szli przed siebie czując, jak poziom ekscytacji rośnie z minuty na minutę.
15. U CELU
Deszcz przestał padać w momencie, gdy znaleźli się na łące. Na tej samej łące, z której zaczynali wędrówkę. Nic się tu nie zmieniło, wszystko było po staremu, przecież nie było ich wcale tak długo…
– O wiele za długo… – powiedziała mama Szymona, gdy chłopiec wszedł na taras domu. Uścisnęła syna tak mocno, że ten o mało nie stracił tchu.
Tata uklęknął obok i także nie krył łez wzruszenia.
– Obiecaj Szymonku, że już nigdy się to nie powtórzy…
Szymon zdjął plecak i położył go na podłodze.
– Obiecuję – powiedział głośno. – Jestem głodny…
Rodzice jeszcze raz go uściskali.
– Chodźmy do środka – mama otarła kolejną łzę.
I wszyscy troje weszli do domu.
Tymczasem Bosman, po raz kolejny przypomniawszy sobie o zakopanej kości, pobiegł do wysokiej olchy i wykopał dużą, smakowitą kość. Już nic nie mówiąc zajadał ją merdając ogonkiem…